niedziela, 22 maja 2016

Noelle Stevenson, Nimona

Jako że staram się opisywać tutaj wszystko, co czytam, tym razem padło na komiks. Nimona to praca Amerykanki, Noelle Stevenson. Ci, którzy interesują się rynkiem komiksów, mogą ją kojarzyć z serii Lumberjanes, która miała być niby mini-serią, ale, jak to w Stanach bywa, ku zadowoleniu jednych (i oczywiście niezadowoleniu drugich) zaczęła być wydawana jako regularny miesięcznik.

Nimona jest kilkunastoletnią dziewczyną, która pewnego dnia zjawia się pod drzwiami złoczyńcy, Ballistera Blackhearta. Pragnie być jego sidekickiem i razem z nim uknuć plan, który miałby doprowadzić do upadku pewnej Instytucji. Nic nadzwyczajnego, tyle że Nimona okazuje się być... zmiennokształtną. Fakt, że może przemieniać się właściwie w każde zwierzę (oraz osobę) jest źródłem wielu zabawnych sytuacji. Ballister natomiast jest byłym rycerzem, który wskutek pewnego wypadku stracił rękę, zyskał za to wroga - Ambrosiusa Goldenloina.

Tak oto kończy się pierwszy rozdział komiksu. :)
Oczywiście całość trzeba czytać z przymrużeniem oka, chociażby dlatego, że miejsce akcji to średniowieczne królestwo, a mimo to bohaterowie korzystają z dobroci mediów i komunikacji internetowej. :) Zarys fabuły wydaje się prosty i tak naprawdę niczym nie wyróżnia się spośród innych amerykańskich komiksów. No, może oprócz tego, że nie opowiada o superbohaterach. Między innymi właśnie to skłoniło mnie do rozpoczęcia jego lektury, a później - do zakupu tomu. Pierwsze rozdziały historii Nimony przeczytałam bowiem na blogu gingerhaze.com, prowadzonym właśnie przez Noelle. W tej chwili możecie tam zapoznać się z trzema pierwszymi chapterami komiksu. Jeśli praca Wam się spodoba, warto pomyśleć o zakupie albumu - na przykład w sklepie Atom Comics, o którym pisałam w poprzedniej notce (to nie jest post sponsorowany, po prostu polecam Wam to, co dobre :)).

Niech jednak te trzy pierwsze rozdziały Was nie zmylą. Nimona zaczyna się lekko i zabawnie, ale z czasem zdacie sobie sprawę z tego, że niemal każda z postaci ukrywa swój mały (lub większy) sekret. Będzie czas na gwałtowne zwroty akcji, śmiech, ale także - nie ukrywam - łzy wzruszenia. Samo zakończenie komiksu było dla mnie niespodziewane (ale ja jestem bardzo niedomyślnym czytelnikiem) i trochę... zawiodło moje oczekiwania.

Porównanie pierwszej strony ze starszej i odnowionej wersji.
Jeśli chodzi o styl rysowania, to mój wybór zawsze pada na raczej kreskówkową i kolorową kreskę. Tak było i tym razem. Nimona jest pełna kolorów, a to, co wychodzi spod ręki Noelle, przedstawia się ciekawie i oryginalnie, co jest plusem komiksu. Jej kreski po prostu nie da się pomylić z inną - jest tak charakterystyczna. Warto w tym miejscu dodać, że w wersji papierowej pierwsze dwa rozdziały odświeżono i ich kreskę ujednolicono względem tych późniejszych. Na uwagę zasługują także dodatki, znajdujące się w albumie - bonusowe, zabawne mini-komiksy autorki. Warto również wspomnieć o liternictwie, które, jeśli mnie wzrok nie myli, jest w całości wykonane odręcznie. To sprawia, że komiks czyta się nieco inaczej niż standardowe powieści graficzne - przez nieco koślawe litery jest on bliższy czytelnikowi. Takie było przynajmniej moje odczucie. :)

Nimona to silna bohaterka, która nie boi się stawiać czoła wyzwaniom. Jest to komiks warty uwagi, ponieważ nastraja pozytywnie i pokazuje, co naprawdę jest w życiu ważne. Tak, wiem, jak to brzmi, ale to prawda! Jeśli będziecie chcieli się zapoznać z tą pracą Noelle Stevenson, musicie pamiętać, że zarówno próbka w sieci, jak i wersja papierowa, nie posiadają polskiej wersji językowej.


niedziela, 15 maja 2016

Gdzie tanio kupić książki (w internecie i nie tylko)?

Jako książkoholik (osoba, która dużo czyta, ale jeszcze więcej kupuje) interesuję się miejscami, w których za niedużą kwotę można nabyć ciekawe pozycje. Mowa tutaj nie tylko o tych z drugiej - a nawet czasem trzeciej - ręki, ale również tych całkowicie nowych, jeszcze nietkniętych. Postanowiłam podzielić się ze światem moją sekretną wiedzą (szatański śmiech). Zapraszam do lektury!

Jeśli chodzi o książki używane, to wiadomo, że miejscami, gdzie możemy ich szukać, są antykwariaty oraz allegro. Oprócz tego istnieje jednak wiele grup na facebooku, w których inne mole książkowe sprzedają przeczytane już przez siebie pozycje (lub całkowicie nowe, na przykład nietrafione prezenty). Takimi grupami są ANTYKWARIAT MOLA KSIĄŻKOWEGO, Fantastyczny targ czy Książki - sprzedaż/wymiana książek. Jeśli lubicie czytać nie tylko powieści, ale również i komiksy (w tym japońskie), warto odwiedzić Sprzedam/Kupię/Wymienię-Mangi oraz Bazar japoński, gdzie można znaleźć dosłownie wszystko, poczynając od mang i książek do nauki języka, przez tradycyjne lalki do elementów stroju czy cosplayów. Nie można też zapomnieć o KUP PAN KOMIKS!, gdzie znajdziemy komiksy wydane zarówno w naszym kraju, jak i te publikowane za granicą.

Ważne! Każda grupa ma swój regulamin, dotyczący kupna oraz sprzedaży przedmiotów. Należy go przestrzegać, ponieważ w najlepszym wypadku nasze ogłoszenie może zostać skasowane przez administratora, a w najgorszym - możemy zostać wyrzuceni z grupy. Część tych małych społeczności jest zamknięta, jednak nie trzeba się obawiać - wystarczy, że wyrazicie chęć przystąpienia do grupy, a ktoś na pewno Was do niej doda. Istotną informacją jest również ta odnośnie tak zwanych czarnych list, na które wpisywane są osoby nie wywiązujące się z umów, które nie płacą za wysłane książki (opcja za pobraniem) lub ich nie wysyłają po przedpłacie. Wiadomo, że są to grupy, w których umowy zawiera się "na słowo", dlatego należy jak najskuteczniej chronić się przed nieuczciwymi osobami. Oczywiście zawsze można poprosić o wystawienie danego przedmiotu na allegro - to jest jakiś sposób.

Tutaj warto wspomnieć o innym miejscu, w którym możemy wejść w posiadanie używanych książek. Nie chodzi tu jednak o ich kupno, a wymianę. Jakiś czas temu w naszym kraju stał się popularny tak zwany bookcrossing. Chodzi tutaj o pozostawienie niepotrzebnych książek w przeznaczonych do tego miejscach, aby ktoś inny mógł z nich skorzystać - wziąć je do domu, przeczytać, a następnie oddać lub na ich miejsce odłożyć coś swojego. W moim mieście, Częstochowie, taka akcja jest organizowana cyklicznie, co parę miesięcy. Ma ona miejsce w Centrum Promocji Młodych, oddziale Muzeum. Możemy stamtąd wynieść tyle książek, ile przyniesiemy. :) I co prawda czasem ktoś przynosi tam stare książki, które prawdopodobnie na nic się nikomu nie przydadzą, to jednak trafiają się też perełki. I właśnie na nie warto polować. O ile mnie pamięć nie myli, następna wymiana książki będzie zorganizowana pod koniec maja, tak więc zapraszam! Należy dodać, że ta akcja to nie tylko możliwość nabycia nowych pozycji, ale również wymienienia się opiniami na temat już przeczytanych - jest więc szansa na zawarcie nowych znajomości.

Druga grupa miejsc to te, w których można kupić całkiem nowe książki (i komiksy :)). Są to tanie księgarnie oraz dyskonty. Ja ze swojej strony mogę polecić pięć takich miejsc:
  • Księgarnia internetowa gildia.pl - znajdziecie tutaj książki oraz komiksy. Warto zwrócić uwagę na to, że każde zamówienie jest idealnie zapakowane, dlatego nie ulegnie uszkodzeniu w czasie transportu. Dodatkowo na każdą nowość przyznany jest rabat w wysokości 30%, który obowiązuje przez miesiąc od daty jej premiery, a ekipa sklepu organizuje również wiele innych, ciekawych promocji.
  • Skład tanich książek Dedalus - sklep funkcjonuje jako księgarnia internetowa, ale również stacjonarna (ma dwa oddziały w Częstochowie). W tym miejscu możecie znaleźć naprawdę dużo ciekawych książek w niskich cenach.
  • Księgarnia internetowa Bonito.pl - naprawdę gorąco polecam ten sklep. Nie dość, że mają tu wyraźnie tańsze książki niż gdzie indziej, to na dodatek obsługa jest miła, a paczki przychodzą w idealnym stanie. Warto również zwrócić uwagę na program lojalnościowy księgarni.
  • Dyskont książkowy Aros - z tego, co się orientuję, jest to sklep należący do tej samej grupy, co Bonito. Faktycznie, ceny są podobne w obydwóch - przy planowaniu zakupów zawsze warto spojrzeć, który sklep proponuje najbardziej konkurencyjne ceny. Można wtedy zaoszczędzić parę złotych.
  • Sklep komiksowy Atom Comics - w sklepie znajdziecie przede wszystkim komiksy sprowadzane ze Stanów (chociaż nie brakuje również tych ukazujących się na naszym rynku). Miła obsługa, szybka wysyłka i idealnie zabezpieczone komiksy - czego chcieć więcej? :)
Oczywiście jeśli chcecie wesprzeć wydawnictwo bezpośrednio, warto robić zakupy w jego sklepiku - wielu wydawców posiada już własne księgarnie internetowe. W niektórych z nich wysyłka premier oraz przedpłat jest bezpłatna (na przykład w sklepie wydawnictwa mangowego Waneko).

W tym miejscu kończę mój i tak już przydługi post i mam nadzieję, że komuś przydadzą się zawarte tutaj informacje. A może Wy macie jakąś propozycję, o którą można byłoby poszerzyć moją listę rekomendowanych miejsc?

środa, 4 maja 2016

Paula Hawkins, Dziewczyna z pociągu

Rachel codziennie wsiada do pociągu o tej samej godzinie, 8:04. Codziennie też jedzie tą samą trasą, ogląda te same domy. Do jednego przywiązała się na tyle, że nadała nawet imiona mieszkającemu tam małżeństwu, wymyśliła sobie idealne życie tej dwójki ludzi. Pewnego dnia w ich ogrodzie widzi jednak coś szokującego, a dzień później okazuje się, że kobieta, którą tak dobrze znała, zaginęła. Bohaterka próbuje na własną rękę dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało i kto za to odpowiada.

Muszę powiedzieć, że Rachel jest postacią, którą trudno polubić. Podobnie zresztą jak Anna i Megan, dwie inne bohaterki i zarazem narratorki. Żadna z nich nie jest idealna, każda ma na koncie większe lub mniejsze grzeszki. Może z pozoru są szczęśliwe, ale tak naprawdę w życiu codziennym borykają się z wieloma problemami. I na tym opierają się fabuła i akcja książki, na zmaganiach z przeciwnościami - niemal każdego dnia. Co prawda "Dziewczyna z pociągu" figuruje jako thriller psychologiczny, ale w pewnych momentach można doszukać się w niej klasycznego kryminału - to miejsca, w których Rachel próbuje rozwiązać zagadkę zaginięcia "jej" Jess. Stara się poznać odpowiedzi na nurtujące ją pytania, niestety z różnym skutkiem.

Narratorkami są trzy różne kobiety, a dzięki temu, że Paula Hawkins powoli, ale systematycznie odkrywa poszczególne karty rozgrywki, na początku nie wiemy o nich zbyt wiele. Dopiero z czasem dowiadujemy się, w jaki sposób łączą się ich losy - czego nawet same bohaterki nie są świadome. Narracja w pierwszej osobie bardzo mi się podoba, zawsze lubiłam taką formę przedstawienia świata. Dzięki temu możemy zgłębić psychikę bohaterek, poznać ich myśli i uczucia, a o to przecież w powieści psychologicznej chodzi. Taki sposób prowadzenia narracji to, moim zdaniem, duży plus. Również dialogi brzmią autentycznie - nie ma w nich sztucznych frazesów, są po prostu prawdziwe.

Samą książkę przeczytałam dość szybko, byłam pochłonięta lekturą nawet w drodze z przystanku autobusowego do domu. I właściwie to... nie wiem czemu. Bo powieść jest niepozorna, nie wciąga aż tak, jak się spodziewałam. Sama historia też nie jest według mnie aż tak oryginalna. To uczucie trudne do opisania, bo mimo tego, że wiem, iż "Dziewczyna z pociągu" nie jest bez wad, to jednak jest w niej coś, co nie pozwala po prostu odłożyć jej na stolik i zająć się czymś innym. To z pewnością świetny debiut pisarski pani Hawkins.

"Dziewczynę z pociągu" postanowiłam kupić po przeczytaniu wielu dobrych recenzji i rekomendacji. Sięgnęłam po nią teraz, ponieważ za kilka miesięcy, pod koniec września, do kin wejdzie film na podstawie tej książki. Lubię najpierw przeczytać pierwowzór, a później skonfrontować go z adaptacją.

Mimo że po tej powieści spodziewałam się czegoś zupełnie innego (byłam chyba bardziej nastawiona na czysty kryminał), to jednak cieszę się, że ją przeczytałam i z tego miejsca chcę polecić lekturę wszystkim, którym ten temat wydaje się interesujący. Nie tylko kobietom, chociaż mam wrażenie, że to właśnie dla kobiet została napisana ta powieść.

poniedziałek, 2 maja 2016

Reki Kawahara, Sword Art Online, Widmowy Pocisk

 Już niedługo na rynku pojawi się dziewiąty tom SAO, w którym będziemy mieli okazję wreszcie poznać historię nie przełożoną na anime. Na tę część czekam z niecierpliwością, a tymczasem nadganiam wcześniejsze, bo (a przyznaję to ze wstydem) trochę się zapuściłam i narobiły mi się zaległości. A co dzieje się w arcu zatytułowanym Widmowy Pocisk?

Kirito dostaje zadanie od "znajomego" z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Zostaje poproszony o przekonwertowanie swojej postaci do nowej gry VRMMO o nazwie Gun Gale Online. Musi zwrócić na siebie uwagę innego gracza,  przedstawiającego się jako Death Gun, aby dowiedzieć się, czy ten faktycznie ma zdolność zabijania ludzi z poziomu gry. Już na początku swojej przygody w GGO Kirito poznaje Sinon, mistrzynię snajperki, która po krótkim czasie zaczyna pałać do niego uczuciem. Aby zmierzyć się z niebezpiecznym graczem, bohater postanawia wziąć udział w turnieju Bullet of Bullets.

Pierwszy tom historii rozgrywającej się w GGO to wprowadzenie do zupełnie nowego świata. Sinon opowiada Kirito o podstawowych regułach gry i pomaga mu w zakupie odpowiedniego wyposażenia. Oczywiście w świecie broni palnej Kirito udaje się znaleźć coś zgoła innego, co uczyni go niezwykle silnym graczem, nawet jeśli w GGO gra od... powiedzmy dwóch godzin. I tutaj nie ma żadnej niespodzianki. Drugi tom skupia się już na samej walce w turnieju, który z czasem staje się naprawdę emocjonujący. Co prawda na początku bohaterowie jedynie przyglądają się poczynaniom Death Guna, jednak po krótkim czasie to oni znajdują się w centrum jego zainteresowania.

Pojawienie się na horyzoncie kolejnej dziewczyny może nieco irytować. Po pierwsze nie możemy zapomnieć, że Kirito w realnym świecie wciąż jest z Asuną. I chociaż nie przepadam za nią i cieszę się, że autor nie zdecydował się na umieszczenie również jej w tej grze, to jednak zachowanie bohatera nie jest do końca w porządku. Po drugie Kawahara chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że wrzucanie ciągle nowych postaci kobiecych do fabuły nie urozmaica jej, a wręcz przeciwnie - po kolejnym tomie taki zabieg zaczyna nudzić. Czemu? Ponieważ dobrze wiemy, jak to się skończy - Sinon będzie kolejną osobą, która trafi do (i tak już dużego) haremu Kirito. A ja wciąż nie wiem, co te wszystkie dziewczyny w nim widzą.

SAO jest naprawdę dobrym przykładem klasycznej light novel. Historia wciąga, a jednocześnie nie jest na tyle skomplikowana, żebyśmy mieli problemy z podążaniem za nią. Ot, ciekawa lektura dla relaksu czy w czasie podróży. Za każdym razem, kiedy zagłębiam się w świat serii, łapię się na tym, że sama chciałabym móc w coś takiego zagrać.

Widmowy Pocisk jest interesujący i przede wszystkim świeży, ponieważ możemy poznać mechanikę gry oraz bronie w zupełnie innym wirtualnym świecie. Postapokaliptyczne, mroczne miasto robi wrażenie (chociaż moim zdaniem lepiej pokazuje to anime). Mimo to już po zakończeniu lektury wciąż zadaję sobie pytanie, czy warto było rozciągać coś takiego na dwa tomy. Może to przez to, że znałam historię z anime, a może po prostu Kawahara zbyt rozwleka swoje opisy i akcję - trudno mi powiedzieć. Mimo wszystko polecam SAO jako niezobowiązującą i lekką lekturę.

 

wtorek, 22 marca 2016

John Sweeney, Korea Północna: Tajna misja w kraju wielkiego blefu

Jest takie jedno państwo w Azji Wschodniej, w którym kilkadziesiąt lat temu zatrzymał się czas. To Korea Północna, której mieszkańcy są pozbawieni podstawowych praw. W kraju tym szansę na regularne posiłki i dostawę prądu mają tylko najwyżej postawieni ludzie, z przywódcą, Kim Dzong Unem, na czele. Dziennikarz John Sweeney wybrał się do Korei Północnej, aby na własne oczy przekonać się, jak wygląda tamtejsze życie. Swoje odczucia, a także opowieści zarówno o Koreańczykach tam uwięzionych, jak i tych, którym udało się uwolnić, opisał w obszernym reportażu.

Do tej pory nie miałam do czynienia z reportażami książkowymi, ale postanowiłam sięgnąć po tę pozycję, ponieważ temat Azji, jak również jej poszczególnych krajów, bardzo mnie interesuje. Byłam ciekawa, co tak naprawdę dzieje się w Korei Północnej i jak to możliwe, że kraj, który kiedyś był jednością, rozpadł się na dwie tak zupełnie różne części. Z jednej strony mamy Koreę Południową, obecnie jedno z najbogatszych państw na świecie, a z drugiej – jej Północną siostrę, w której do dziś panuje przerażający reżim, zapoczątkowany przez Kim Ir Sena w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. John Sweeney w swojej książce skupia się na kilku rzeczach. Stara się przedstawić Koreę Północną taką, jaka jest naprawdę – podnosi świadomość ludzi na temat przerażającej biedy i głodu, panujących w tym kraju.

Tym, co nie podobało mi się w książce, były wszechobecne dygresje autora. Zbyt dużo miejsca poświęcił na opisywanie istoty Irlandzkiej Armii Republikańskiej po to, aby dowieść, że to Korea Północna pomaga w szkoleniu jej członków. Taka sama sytuacja zaistniała w czasie opisywania historii tak zwanych superdolarów i roli państwa kierowanego przez dynastię Kimów w ich tworzeniu oraz rozpowszechnianiu. W rezultacie w książce znajduje się zbyt dużo informacji, które trudno zapamiętać, i które wytrącają czytelnika z rytmu.

W Korei Północnej stale panuje głód,
ale Kim Dzong Un jest zawsze zadowolony i... pucołowaty. :)
Rozdziałami, które mi się natomiast podobały, były historie różnych ludzi, którzy urodzili się w Korei Północnej lub w którymś punkcie swojego życia zetknęli się z nią. To amerykańscy dezerterzy, którym wydawało się, że w tym kraju zaznają spokoju. To przemytnik złota, wszelkimi sposobami próbujący zdobyć pieniądze na utrzymanie swojej rodziny. To w końcu ludzie z różnych krajów, takich jak Rumunia czy Włochy, uprowadzeni przez koreańskich tajnych agentów. Porywani z ulicy i więzieni bez jakichkolwiek szans na powiadomienie rodzin o swoim losie. Sweeney, będący dziennikarzem BBC, wyjechał na wycieczkę do Korei Północnej udając nauczyciela historii, opisuje ludzkie tragedie i całą farsę tego państwa, tu i ówdzie okraszając wszystko charakterystycznym humorem, który w czasie lektury pozwala czytelnikowi nie zwariować i niejako oderwać się od mroku opisywanej rzeczywistości.

W książce możemy zobaczyć różne zdjęcia robione przez autora w czasie jego podróży (mimo ciągłych zakazów "opiekunów" wycieczki, którzy mieli pilnować, aby przebiegała ona zgodnie z wcześniej zaplanowanym scenariuszem) oraz udostępnione Sweeneyowi z prywatnych zbiorów jego znajomych. To ciekawy dodatek do książki, który pokazuje życie w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej, jej puste ulice i nieszczęśliwych mieszkańców. Dzięki temu, że temat Korei Północnej jest w ostatnich czasach tak modny, obecnie w sieci możemy znaleźć coraz więcej fotografii dokumentujących opłakany stan tego kraju.

Reportaż Johna Sweeneya spodoba się nie tylko miłośnikom tego gatunku, ale również ludziom, którzy chcą dowiedzieć się nieco więcej o historii i mieszkańcach Korei Północnej. Jeśli więc interesuje Was obecna sytuacja tego kraju, chcecie poczytać o Muzeum Prezentów Kim Dzong Ila czy dowiedzieć się, za co kilkuletni mieszkaniec siostry Korei Południowej może trafić do jednego z wielu znajdujących się tam obozów koncentracyjnych, zapraszam do lektury. Przygotujcie się na szok. A kto wie, może niedługo na polskim rynku wydawniczym pojawiają się również inne reportaże autorstwa Johna Sweeneya?

niedziela, 9 września 2012

China Miéville, Blizna

China Miéville to autor, którego książki do łatwych nie należą. Jednak warto próbować sięgać po nie kolejny raz, jeśli za pierwszym nie mogliśmy przez nie przebrnąć. Może inaczej... Warto, aby czytelnik sam sobie dał szansę na poznanie wspaniałego i tak różnego od naszego świata, który pisarz stworzył właściwie od podstaw.

Mówi się, żeby nie oceniać książki po okładce. Wiem, że to czasem trudne, ale kiedy przyjrzycie się tej książce, a następnie przeczytacie recenzję, zrozumiecie, że niektórzy ludzie/wydawcy potrafią książkę skrzywdzić. Wszystko wskazuje na to, że ilustrator nie miał pojęcia, o czym jest "Blizna", bo to, co umieścił na okładce, ma się nijak do zawartości książki. Okładce mówimy więc stanowcze i głośne nie.

Sama fabuła jest dość złożona i boję się cokolwiek napisać, aby nie zaspoilerować. Sprawa ma się tak - główna bohaterka, Bellis Coldwine, musi jak najszybciej uciec z Nowego Crobuzon, swojej ojczyzny. W tym celu uczy się raczego salkrikatorskiego, aby dostać się na statek w charakterze tłumaczki. W pewnym momencie podróży coś jednak idzie nie tak... Statek zostaje napadnięty, kapitan zamordowany, a reszta załogi oraz pasażerowie wzięci do niewoli. Trafiają oni na Armadę, pływające miasto, złożone z niezliczonej ilości statków i łodzi. Miasto to posiada dzielnice, biblioteki, a nawet parki (tak, miasto na oceanie!). Każda z pojmanych osób dostaje swój własny kąt oraz miejsce pracy. Dla jednych, tak zwanych przetworzonych, życie w tym mieście to ratunek przed potępieniem, druga szansa. Dla innych to więzienie, do którego nigdy nie myśleli trafić. Można by przypuszczać, że właśnie teraz zacznie się ta właściwa akcja powieści, ale tak naprawdę jest to tylko wprowadzenie do zupełnie nowego świata, w którym od tej pory będzie żyła Bellis. Świata, który skrywa swoje tajemnice.

W powieści mamy elementy charakterystyczne dla prozy autora i całego cyklu - występuje miasto, które przedstawione jest niemal jak żywy organizm, mamy do czynienia z bardzo wyrazistymi postaciami i zróżnicowanymi rasami. Może to jest oklepane, ale u Miéville'a każda postać skrywa własną tajemnicę, a tytułowa blizna może być rozumiana w dwojaki sposób.

Trzeba przyznać, że akcja w powieści rozwija się wolno, ale książki tego autora należą do gatunku takich, gdzie od fabuły ważniejsze jest to, co otacza bohaterów. Ja sama bardo rzadko przedkładam kreację świata przedstawionego ponad akcję, ale w tym wypadku jeśli czytelnik chce doczytać do końca, nie może podejść do książki z innym nastawieniem. I nie chodzi tu o to, że książka jest przeraźliwie nudna; po prostu Miéville dużo pracy wkłada w opisy wszelakiego rodzaju. To dzięki temu opowieść jest tak barwna, a postacie w niej tak zróżnicowane.

Warto wspomnieć, iż "Blizna" to druga część cyklu "Nowe Crobuzon". To, co łączy ją z pierwszą częścią (tytuł jej to "Dworzec Perdido" - gorąco zachęcam do przeczytania) to jedynie nazwa miasta. Czytelnik bez żadnych wątpliwości może sięgnąć po drugi tom bez znajomości poprzedniego. To znów pokazuje, że autor mniejszą wagę przywiązuje do fabuły - bardziej stara się skupić na miejscach akcji.

China Miéville to pisarz również krytykowany. Niektórzy sądzą, że nie zależy mu na historii, a pisze tylko po to, aby w powieści zobrazować swoje poglądy. Na razie przeczytałam tylko dwie książki jego autorstwa i mogę zgodzić się z tym, iż wyraźnie nakreślił w nich swoje idee (podobno w trzeciej części cyklu, "Żelaznej Radzie", jest to pokazane jeszcze wyraźniej). Nie rozumiem jednak, co w tym złego. Można czytać książkę i w ogóle nie zwracać na to uwagi, a zachwycać się wyobraźnią pisarza. Myślę, że każdy zobaczy to, co tak naprawdę chce widzieć, a autor nie ma wpływu na wyobraźnię czytelnika i to, co ten sobie dopowie.

Książkę polecam tym, którzy lubią fantastykę, a w szczególności steampunk. Powieści tego autora naprawdę warto poznać!

czwartek, 30 sierpnia 2012

Paweł PEON Patucha, Turniej

Z debiutami bywa różnie. Są pisarze, którzy już pierwszym opowiadaniem potrafią wkraść się w serca czytelników i zostać w nich na bardzo długo (mowa tu o panu Wegnerze, którego "Opowieści z meekhańskiego pogranicza" są wprost cudowne), a są też tacy, o których już nigdy pragnęlibyśmy nie usłyszeć. Takim panem jest Paweł Patucha.

Abstrahując od okładki, która moim zdaniem wypada naprawdę marnie (kobieta prawdopodobnie miała być główną bohaterką, a te czerwone i niebieskie kropki, składające się na obraz wilka... też nie wypadają atrakcyjnie), lektura "Turnieju" była dla mnie katorgą.

Fabuła rysuje się zwyczajnie - grupa przyjaciół wyrusza na tytułowy "Turniej", aby uratować najbliższych jednego z bohaterów, a tym samym zabić potężną czarownicę. W ruch idą miecze, łuki, topory, sejmitary, a nawet "gwiazdki do miotania", jak nazwał je autor. Pan Patucha nie popisał się wyobraźnią również przy wybieraniu imion dla swoich bohaterów, bowiem obok tych fantastycznie brzmiących, takich jak Asimo czy Viridorix, występują te zwyczajne, na których widok na twarzy czytelnika pojawia się pobłażliwy uśmiech. Mam tu na myśli Kokainę (sic!) czy chociażby Chomika. Również nazwy miejsc potrafią zaskoczyć - obok Grindelwaldu znajdziemy pospolicie brzmiący Olsztynek.

W "Turnieju" mamy nagromadzenie fantastycznych postaci. Oprócz wilkołaków, wampirów i trolli pojawiają się również elfy czy krasnoludy. Te ostatnie wyglądają i zachowują się tak stereotypowo, że czytając o nich ma się wrażenie, iż to fragment z powieści Tolkiena (nie licząc kulejącego języka).

W książce wszystko jest niespójne i nijakie. Czynności, które powinny trwać chwilę, przeciągają się godzinami, a te, które powinny zająć trochę więcej czasu, zostają wykonane w moment. Dodatkowo brak jakichkolwiek konsekwencji czynów bohaterów - nieważne, co zrobią, wszystko ujdzie im na sucho, a jeśli nawet kogoś poważnie zranią, ten z głupkowatym uśmiechem na ustach zaraz się do nich przyłączy i jeszcze życie uratuje!

W "Turnieju" aż roi się od błędów merytorycznych i stylistycznych. Autor pisze, iż główna bohaterka miała włosy zaplecione w koński ogon, a spódnicę myli z sukienką. Dodatkowo postacie noszą glany (jest to gatunek fantasy, czas akcji - średniowiecze), ogromny dziedziniec porównany zostaje do boiska piłkarskiego, a jeden z głównych bohaterów najchętniej zebrałby wszystkich czarodziejów pod murem i ich rozstrzelał. Dzięki takim przykładom ignorancji już nie dziwi fakt, iż autor myśli, że koń posiada łapy, a nie kopyta. Jakby tego było mało, na jednej stronie, bez żadnego uprzedzenia, autor potrafi zmienić narratora. Książka nie posiada żadnego podziału na części czy rozdziały, przez co czyta się ją jeszcze gorzej.

Dzięki merytorycznym, a także stylistycznym błędom i niefortunnym, rymowanym sformułowaniom (takim jak na przykład "napięte ze złości do granic możliwości"), czytanie "Turnieju" powoduje niekontrolowane wybuchy śmiechu. Wśród tego można znaleźć jeszcze mnóstwo powtórzeń i powiedzeń rodem z podwórka. Przytoczę dwa z nich: "ciemno jak w dupie u Murzyna" oraz "Hogart zrobi fiki miki i już ma wszystkie twoje grosiki, a tobie krew z karku siki siki". Podczas lektury tej książki pojawiało mi się w głowie tylko jedno pytanie: czemu coś takiego w ogóle zostało wydane. To wygląda tak, jak gdyby przed wypuszczeniem tego do drukarni nikt nie poświęcił ani chwili na korektę błędów, którymi debiut literacki pana Patuchy jest wręcz najeżony.

Inną sprawą, która naprawdę razi, są źle napisane dialogi. Postacie są nierealne, a rozmawiają ze sobą jak przedszkolaki. To dziwi tym bardziej, iż w końcu nie wiadomo, do kogo adresowana jest książka. Gdzieś w sieci natknęłam się na tag "literatura młodzieżowa". Cóż, ja swojemu dziecku nie dałabym czegoś takiego do przeczytania. Co prawda dialogi są na poziomie dzieci, jednak przetykane bardzo współczesnymi wulgaryzmami, tworzą naprawdę przedziwną mozaikę. 

Nawet, jeśli bardzo bym chciała, nie potrafię powiedzieć o tej książce nic dobrego poza tym, że w drugiej połowie nie męczyłam się aż tak jak na początku i byłam w stanie przeczytać pięćdziesiąt stron za jednym razem. Czytanie "Turnieju" jest naprawdę ciężkim doświadczeniem. Lektura idzie bardzo topornie, a autor w niczym nie pomaga, a wręcz przeciwnie - na każdej stronie rzuca czytelnikowi kłody pod nogi. Ci, którzy są nastawieni na ciekawe opisy, nie mają szans przetrwania, bowiem w tej książce opisów nie ma wcale - wszystko kręci się wokół walki, ucinania łbów (tak kończy się większość potyczek), jedzenia, seksu i spania.

Wątpię, aby taka proza zainteresowała dorosłego, dojrzałego czytelnika. Przez ogromną ilość wulgaryzmów oraz erotykę właściwie na każdej stronie, ciężko coś takiego polecić nastolatkom. Dla kogo więc przeznaczona jest ta książka? Ja z czystym sumieniem nie polecam jej nikomu - chyba że ktoś za wszelką cenę chce się umartwiać, lub jest ciekawy, jak absolutnie nie pisać.