Gdyby nie praca zaliczeniowa na pewien przedmiot, prawdopodobnie nie sięgnęłabym po tę książkę. Cieszę się, że jednak czasem wykładowcy dają nam wolną rękę i nie narzucają lektur. Książkę przeczytałam przeszło miesiąc temu, ale dopiero teraz mogę zebrać się do napisania krótkiej opinii.
"Śmierć w Breslau" to pierwszy tom cyklu o Eberhardzie Mocku - funkcjonariuszu wrocławskiego Prezydium Policji. Akcja powieści rozgrywa się w latach 30. XX wieku, stąd w tytule Breslau, nie Wrocław. Podczas czytania byłam pełna podziwu dla autora za niezliczoną ilość przypisów, jakimi opatrzył on opowieść. Mock i jego partner Anwaldt właściwie ciągle podróżują po mieście - ciężko byłoby prowadzić śledztwo, siedząc w jednym miejscu. Ulice, którymi się poruszają, place, parki - te wszystkie miejsca Krajewski opatrzył niemieckimi nazwami, tymi samymi, które były aktualne w latach trzydziestych. I chociaż czasem ten fakt denerwował, bowiem niektóre nazwy trudno było wymówić (nawet w myślach), to jednak dzięki temu wszystko, co dzieje się podczas śledztwa, nabiera niepowtarzalnego klimatu.
Książka nie nastraja optymistycznie, nie jest ani trochę pogodna czy łagodna. Autor wielokrotnie przedstawia obraz brudnego, zaniedbanego Wrocławia - zaśmiecone ulice i przemykające nimi szczury wydają się być na porządku dziennym. Ludzie również są brudni - jest to jednak brud moralny. Sam Mock nie jest czyścioszkiem, a wszechobecne nieczystości zdają się wręcz skapywać z najwyższych szczebli. Opisy tortur, jakimi były raczone osoby złapane przez gestapo, również
nie nastrajają pozytywnie, jednak i tutaj autor starał się jak
najbardziej oddać realia międzywojennego Wrocławia. Szczytem naiwności
byłoby założenie, że wszystko przebiegało ładnie i sprawnie.
Książki nie radzę czytać podczas złych, smutnych i deszczowych dni - wtedy świat wokół stanie się jeszcze bardziej szary. Z drugiej strony realia opisywane przez Krajewskiego mogą rzucić cień na nawet najbardziej pogodny dzień (chociaż ja oddawałam się lekturze na balkonie w pełnym słońcu i nie było tak źle - tylko robactwo dziwnie na mnie działało...).
Przyznam się, że nie umiem czytać kryminałów. Niezbyt często zastanawiam się, kto tak naprawdę zabił, a nawet jeśli już to robię, nigdy nie udaje mi się rozwiązać zagadki. W kryminałach cenię spryt i inteligencję autora, fabułę i to, jak główny bohater potrafi dojść po nitce do kłębka. W tej kwestii Krajewski radzi sobie naprawdę dobrze.
Mimo wszystko książka na kolana mnie nie powaliła - czytało się ją szybko, ale trudno tę lekturę nazwać przyjemną. Z chęcią jednak sięgnę po kolejne tomy cyklu o Mocku, ponieważ lubię kryminały.
Fakt, nie da się tej książki nazwać przyjemną, ale czyż nie jest to domeną kryminałów? :) Podczas lektury tego typu książek jesteś w lepszej sytuacji, niż ja, skoro nie lubisz zastanawiać się kto zabił. Ja najczęściej wiem to na długo przed bohaterem i potem lektura już mnie tak nie bawi. Nie zmienia to jednak faktu, że przy dobrych kryminałach nawet w takim wypadku nie zaczynam się nudzić, a więc jakoś-tam swoją rolę spełniają.
OdpowiedzUsuńPrzygodę z Krajewskim zaczęłam tak jak Ty - dzięki naszej uczelni. Cieszę się, bo potem autora mogłam poznać osobiście (ba, na rozdaniu Złotej Zakładki nawet bardzo chciał zobaczyć prezent, jaki otrzymałam od pani Gutowskiej-Adamczyk ;)). Przesympatyczny człowiek!
Jakbyś chciała kiedyś jeszcze do niego zajrzeć, mam w obwodzie kilka książek :)
Fakt, kryminały zazwyczaj przyjemne nie są, chociaż powiedziałabym, że ta książka jest wyjątkowa i trudno byłoby porównać ją na przykład z jakimkolwiek kryminałem Christie. I nie chodzi tu o fabułę, czas akcji czy tym podobne, tylko o złowieszczy klimat.
UsuńDobrze, że jednak coś dzięki studiom zyskujemy - ostatnio miałam co do tego pewne wątpliwości ;p
Nie jestem przekonana do tego autora, więc chwilowo podziękuję ;).
OdpowiedzUsuńPan Marek nie przekonał mnie do siebie. Jego "Erynie" miały swój klimat, który nie wiem czemu bardzo mnie pociągał, ale samo śledztwo i zakończenie jakoś nie wciskało w fotel i nie powodowało wielkiego "ooooohhh", gdy wszystko już się ułożyło. Czy sięgnę po "Śmierć..."? Chyba nie.
OdpowiedzUsuń