niedziela, 29 stycznia 2012

Trylogia arturiańska, Bernard Cornwell

Jestem świeżo po przeczytaniu ostatniego tomu Trylogii arturiańskiej Cornwella i... Naprawdę nie mogę zrozumieć tych wszystkich przesadnie pozytywnych opinii i ocen. Ja nie mówię, że to, co pisze Cornwell jest złe. Nie jest złe, ale wyżyny literackie to nie są. Może to nie jest dobre podejście, ale siłą rzeczy będę porównywała tę trylogię do innej książki, również podejmującej temat legendy o królu Arturze. Książka ta to "Mgły Avalonu", napisana przez Marion Zimmer Bradley. Ale po kolei...

Narratorem powieści jest Derfel, niegdyś chyba najbardziej zaufany wojownik (niedoszłego, jak się okazuje) króla Artura. Spisuje on historię dla swojej królowej, Igraine, naiwnie wierzącej we wszystko, co śpiewają bardowie. Derfel (stary, mogący posługiwać się tylko jedną ręką, strudzony życiem zakonnik) pisze całą prawdę o Arturze, jego żonie Ginewrze, Lancelocie i wielu, wielu innych. Włócznik w losy swojego Pana sprawnie wplata historię swojej miłości, swojego życia, co - moim zdaniem - w pewnym momencie staje się sprawą pierwszoplanową. W moim odczuciu Cornwell tak naprawdę opisuje życie Derfla i nieustających wojen, mniej skupiając się na tym, o kim miał pisać. Może to być wina powierzenia narracji właśnie tej postaci, ale nie jestem do końca pewna, czy to był zamysł autora.

Właściwie wszystko w tej powieści jest inne niż w "Mgłach Avalonu". Tylko Lancelot i Artur ciągle tak samo przystojni. A właśnie, Lancelot... Przystojny to on może jest, ale odwagą nie grzeszy. Podobnie jak wieloma innymi cechami, które były mu przypisywane w różnych interpretacjach legendy o królu Arturze. W "Mgłach Avalonu" Lancelot jest bohaterski, uczynny, rycerski, miły i tak dalej, zaś w opisywanej trylogii nie da się go nie nienawidzić. Rzadko która postać w całej trylogii jest tak naprawdę do szpiku kości zła; w każdym bohaterze znajdzie się jakąś pozytywną cechę, jednak nie w Lancelocie.

Według Cornwella Artur nigdy nie został królem. Dlaczego? Bo nie chciał. Zawsze marzył o małym dworze z dostępem do morza (dla swojej Ginewry) i kuźnią. Chciał mieć ciszę, spokój, jednym słowem sielanka. Kojarzy mi się to z chłopomanią. Wam nie? Jego marzenie było wiele razy przywoływane w każdej z trzech części trylogii, aż z czasem czytanie o tym zrobiło się męczące

Bez wstydu przyznam się, że znawczynią legend o królu Arturze nie jestem, ale zawsze myślałam, że król ma być królem. Wszystkie kłopoty Dumnoni skończyłyby się w pierwszej części trylogii, gdyby tylko Artur zasiadł na tronie. Ale nie, on musi wywiązać się z przysięgi (chyba jedynej, a składał ich w czasie trwania całej trylogii naprawdę wiele). I tak czytamy o nudnych bitwach i ciągłych wojnach przez ponad 1500 stron.

No dobrze, wychodzi na to, że trylogia kompletnie mi się nie podobała. To teraz o dobrych stronach! Postać Merlina, której oczywiście nie mogło zabraknąć w tej trylogii, bardzo przypadła mi do gustu. Ot, starszy mężczyzna, druid, który wie wszystko i nie omieszka komunikować tego ludziom wokół. Jego humor i złośliwości wiele razy doprowadziły mnie do śmiechu. Dlatego w pewnym momencie, już pod sam koniec trzeciego tomu trylogii, zrobiło mi się go potwornie żal i tak okropnie smutno... Ale nie będę Wam zdradzała szczegółów fabuły, obiecuję. Warto też wspomnieć o Tristanie i Izoldzie, którym Cornwell poświęcił parę stron. Historia ich (jak chyba każdy wie) jest tragiczna. Bardzo ją lubię i cenię to, że autor wplótł ją w karty powieści.

Dziwić może fakt, iż Cornwell w ogóle nie przywiązuje wagi do Okrągłego Stołu czy Camelot - nazwy te były tylko wymienione, a i sam Derfel wypowiadał się o nich, jakby nie były ważne i praktycznie nie istniały. Dużą rolę natomiast przywiązał autor do religii, ponieważ przez wszystkie tomy jesteśmy świadkami walki pogan z pierwszymi chrześcijanami.

Moim zdaniem najlepszym tomem jest tom trzeci. Czytanie go zajęło mi dwa razy mniej czasu niż dwóch poprzednich. Naprawdę mnie wciągnął, w końcu coś zaczęło się dziać. Jednak w odróżnieniu do drugiego tomu, gdzie to, co najlepsze, działo się na ostatnich stu stronach, to ostatnie strony trzeciego tomu były dla mnie nie do przebycia. Pięćdziesiąt stron męczyłam chyba trzy godziny, ciągle zajmując się czymś innym.

Muszę jednak napisać o tym, co poważnie zaważyło na mojej ocenie całej trylogii. Chodzi mi tutaj o wykonaną pracę redaktora, a raczej o jej brak. Mam wrażenie, że nikt nie zajął się redagowaniem tej trylogii, chociaż trzecia część wybija się ponad poziom dwóch pozostałych. Może to dlatego, iż w trzeciej dołączył redaktor merytoryczny, który postarał się o to, aby powieść pisana była językiem choć trochę historycznym. W drugim tomie spotkałam się z naprawdę ciekawym słownictwem, a przykładem jego może być wyraz "przelecieć" (wiecie, o co chodzi). To przeskoczenie ze współczesnego języka na archaiczny bardzo mnie rozbawiło, ponieważ czytałam te książki zaraz po sobie i dało się odczuć różnicę. Kolejnym minusem są wszędobylskie literówki. Bo jak redaktor może nie zauważyć Łancelota w miejscu Lancelota czy łata w miejscu lata? O dziwo błędy w większej mierze dotyczyły mylenia ł z l - pojąć tego nie mogę. Dodatkowo denerwuje znikająca paginacja, to, że tłumacz wymieniony został dopiero w trzecim tomie i niektóre zdania skonstruowane są tak i to, że mają naprawdę dwuznaczne znaczenie Wydawnictwo niestety się nie popisało.

Za możliwość przeczytania trylogii dziękuję Klaudynie, która mi ją pożyczyła (i jednocześnie przepraszam). Oceniam całą trylogię, ponieważ jest na zbliżonym poziomie.




3 komentarze:

  1. O tak mnie koniec zasmucił rownież bardzo... czytałam to będąc świeżo po serialu Merlin i przed oczami miałam Bradleya w roli Artura, więc to bylo niewątpliwym atutem, książki mnie nie nużyły, bo Bradley to ciasteczko jest :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, Bradley jest cudowny, zgadzam się. Bardzo lubię Merlina :)

      Usuń
  2. Nie wszystko musi być pierwszorzędną literaturą. Czasami myślę, że "średnie" książki czytałoby się o wiele lepiej gdyby nie mieć do nich nazbyt wymagającego podejścia, które - najczęściej - kształtują przesadzone rekomendacje. "Najlepsza powieść ostatnich lat" ;p

    A w ogóle to ile można o jednym i tym samym? Chociaż... patrząc przez pryzmat tego, ile pierdyliardów rzeczy jest o wampirach to o królu Artku chyba jednak wciąż mało :-)

    OdpowiedzUsuń