środa, 18 kwietnia 2012

Adrian Tchaikovsky, Imperium Czerni i Złota

Wreszcie, po prawie dwumiesięcznej przerwie w recenzowaniu, wracam do blogowego świata! Zastój spowodowany był pochłonięciem mnie przez inne zajęcie, którym było oglądanie anime. Właściwie w wolnym czasie nie robiłam nic innego prócz wczuwania się w życie i historie całkowicie fikcyjnych postaci (a zaczęło się oczywiście od serii Fullmetal Alchemist Brotherhood). Mój powrót nie jest spowodowany całkowitym zaprzestaniem wyżej wymienionej czynności, a tylko opamiętaniem się do pewnego stopnia.

Na "Imperium Czerni i Złota" polowałam parę miesięcy. Tak się złożyło, że pierwszy tom był właściwie niedostępny. W pewnym momencie poprosiłam nawet o pomoc Kreatywę, która umieściła na swoim blogu informację o poszukiwaniu przeze mnie tej książki. Całe szczęście na jakimś forum znalazłam osobę, której pierwsza część cyklu "Cienie Pojętnych" nie przypadła do gustu, dzięki czemu nabyłam ją po całkiem rozsądnej cenie. Wtedy obudził się mój pech, ponieważ okazało się, że chwilę po zakupieniu "Imperium Czerni i Złota", wydawnictwo Rebis wypuściło na rynek drugie wydanie, a wiadomo, że lepsza książka nowa niż używana. Z drugiej jednak strony kolejne wydania nigdy nie zastąpią tego pierwszego. Po nabyciu książki długo zbierałam się, aby po nią sięgnąć, a kiedy już to zrobiłam, czytałam ją prawie dwa miesiące (chociaż przez większość czasu po prostu leżała, cierpliwie na mnie czekając). Kilka dni temu postanowiłam dokończyć lekturę i pochłonęłam ją w parę dni. Książka według mnie jest naprawdę świetna!

Zacznijmy od wstępnego zarysu fabuły i zamysłu autora. Tchaikovsky (a właściwie Czajkowski - wydawnictwo uparło się, aby wydać jego książki pod obcym nazwiskiem, być może w celach marketingowych) na bohaterów swojej historii wybrał rasy ludzi-owadów. Może to dziwić i muszę przyznać, że w niektórych sytuacjach ciężko było mi wyobrazić sobie poszczególne postacie (bo jak tu odtworzyć w głowie obraz mężczyzny-ważki, który rozkłada skrzydła i tak po prostu odlatuje?), jednak ostatecznie pomysł uważam za naprawdę dobry i (co najważniejsze w świecie utartych schematów fantasy) świeży. Mamy tu więc rasy na przykład żukowców, modliszowców czy ciemców. Oprócz tego, autor wprowadził podział na rasy pojętne i niepojętne. W skład tych pierwszych wchodzą te, które rozwijają się technicznie, te drugie natomiast nie używają żadnych tego typu urządzeń, ponieważ są do tego zwyczajnie niezdolne. Jak nie trudno się domyślić, walka między pojętnymi a niepojętnymi trwa od pokoleń. Dodatkowo autor posługuje się czymś, co sam nazwał echo-historią - opisuje zdarzenia, sceny, które mogą przywodzić na myśl te z realnego świata (na przykład drugą wojnę światową), jednak nie musi skupiać się na oddaniu prawdziwych wydarzeń, jak to jest w przypadku powieści historycznej. Dzięki temu zyskuje swobodę, a czytelnicy mają dodatkową przyjemność z odkrywania analogii.

Na początku historii poznajemy żukowca, Stenwolda Makera, który wraz z innymi próbuje obronić jedno z nizinnych państw-miast przed tytułowym Imperium osowców. W wyniku dziwnych zdarzeń miasto pada, a przyjaciółkę Makera uznaje się za zdrajczynię. Przez długi czas mężczyzna próbuje uzmysłowić swoim rodakom, że Imperium nie spocznie, póki nie zajmie wszystkich terenów, że niedługo przyjdzie czas na Niziny, a wraz z tym czas na Kolegium (gdzie naucza Stenwold), ale wszyscy uważają go za starego dziwaka i nie docierają do nich jego słowa. W pewnym momencie Maker postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, a pomagają mu jego uczniowie - Tynisa, Totho, Cheerwell i Salma. Młodzi ludzie nie wiedzą jeszcze, o co tak naprawdę chodzi i co będą musieli przejść i poświęcić, aby pomóc swojego mistrzowi.

Każda z opisanych przez autora ras ma swoje określone dziedzictwo, wrogów i przyjaciół. Każda posiada wyraźnie nakreślone cechy charakteru, jest biegła w poszczególnych dziedzinach. Tchaikovsky naprawdę bardzo dobrze skonstruował cały ten fantastyczny świat i mechanizmy nim rządzące. W historii nie brak walk (które dla mnie miejscami były może zbyt nużące) i przygód, jednak autor postarał się również o wątek romantyczny czy familijny (który według mnie był bardzo poruszający). W "Imperium Czerni i Złota" jest wszystko to, co w powieści fantastycznej być powinno. Razić może jedynie ilość tomów, ponieważ po wydaniu pierwszej części sukces był tak ogromny, iż autor postanowił zamknąć akcję serii w (uwaga) dziesięciu tomach. Boli mnie fakt, że w dzisiejszych czasach właściwie nie można znaleźć samodzielnej książki, a coś, co pierwotnie miało nią być, z czasem przeradza się w tasiemiec. Nie ukrywam jednak, że ze zniecierpliwieniem czekam na lekturę kolejnych tomów (póki co wydanych zostało sześć), ponieważ bardzo przywiązałam się do postaci i chcę wiedzieć, jak dalej potoczą się ich losy.

Bardzo podobają mi się okładki książek tej serii, ponieważ każda z nich pokazuje przedstawiciela innej rasy, dzięki czemu możemy chociaż w jakimś stopniu zaspokoić swoją ciekawość. Pod względem estetycznym (także kolorystycznym) cykl wydawany jest naprawdę dobrze. Jeśli chodzi o pracę redakcji, raziło mnie parę błędów oraz zbyt częste używanie wyrazu "ziomkowie" (a wystarczyło tylko wziąć do ręki słownik synonimów), jednak poza tym nie mam nic do zarzucenia.

Moim zdaniem "Imperium Czerni i Złota" jest książką wartą polecenia - każdy miłośnik fantasy powinien zaznajomić się chociaż z pierwszym tomem. Mam tylko nadzieję, że kontynuacja będzie na równie wysokim poziomie.

1 komentarz:

  1. Średnio byłam przekonana do fantasy, mimo, że wielu ludzi z mojego otoczenia zaczytuje się w tym fantazyjnym świecie i polecają. Dołączyłaś właśnie do ich grona i chyba nawet przeciążyłaś szalę na Waszą stronę. Skuszę się.

    W ogóle, pod Twoją nieobecność zdążyłam się już tu nieźle zadomowić, dodałam do obserwowanych i zaglądam:)

    Sama też, idąc za Wami, znajomymi z uczelnianych korytarzy, założyłam podobnego bloga
    zaakcentowana.blogspot.com
    zapraszam serdecznie :)

    I pozdrawiam koleżankę po fachu z Jedi ;)
    Sylwia

    OdpowiedzUsuń