środa, 29 lutego 2012

Ring, Koji Suzuki

Chyba wszyscy znają bardzo popularny azjatycki horror (lub jego amerykański remake), gdzie akcja rozgrywa się wokół zabójczej kasety wideo. Nie wszyscy wiedzą natomiast, że film "Ring" powstał na podstawie książki o tym samym tytule. Ja, powiem szczerze, byłam tym faktem bardzo zdziwiona i od razu postanowiłam książkę przeczytać

Akcja toczy się w Japonii na początku lat dziewięćdziesiątych. Dziennikarz Asakawa dowiaduje się o przedziwnej śmierci nastolatka, po czym wiąże ją ze zgonem swojej siostrzenicy, która umarła właściwie w tym samym czasie. Dodatkowo jako przyczynę śmierci policja podała zagadkowe zatrzymanie akcji serca. Dziennikarz (jak to na jego zawód przystało) zaintrygowany całą sprawą, postanawia ją zbadać. Prowadzi śledztwo i po krótkim czasie znajduje kasetę, którą rzekomo obejrzała czwórka nastolatków (dokładnie tydzień przed śmiercią). Asakawa, zaniepokojony przebiegiem wydarzeń, postanawia dowiedzieć się, o co chodzi w tym przerażającym nagraniu i tym samym zdjąć z siebie klątwę.

Książkę przeczytałam parę dni temu, ale przed napisaniem recenzji chciałam obejrzeć jej japońską ekranizację, aby móc te dwie rzeczy jakoś ze sobą skonfrontować. Wiadomo, że mimo wszystko obraz straszy bardziej niż słowo. Film jednak zawiódł moje oczekiwania. Może miałam je zbyt wygórowane, gdyż jako tako znam azjatyckie kino grozy i wiem, że podczas oglądania niektórych filmów (ale również i po seansie) można się naprawdę bać. Tu natomiast tak strasznie nie było.

Pierwszą dość dużą różnicą między książką a filmem jest główny bohater. Chociaż oboje są dziennikarzami, to jednak w filmie miejsce mężczyzny zajmuje kobieta. Dodatkowo w książce Asakawie pomaga jego szkolny przyjaciel (który, na moje oko, jest dość dziwną postacią), w filmie jest to były mąż bohaterki. Rozumiem, że co dwie głowy to nie jedna i we dwójkę zawsze lepiej się myśli, ale Suzuki odszedł od tradycji łączenia w "pary śledcze" osób płci przeciwnej i myślę, że wyszło mu to na dobre. Twórcy filmu postawili na szablonowość (do tego oczywiście ciągłe napięcie między tymi dwoma postaciami), a na dodatek gra głównej aktorki nie była zbyt dobra - momentami naprawdę ciężko było na nią patrzeć. W książce autor umiejętnie budował napięcie związane z presją odnalezienia odpowiedzi na piętrzące się pytania. Mogliśmy śledzić każdy ruch Asakawy, właściwie krok po kroku. Oglądając film trudno powiedzieć, skąd bohaterowie wiedzą to wszystko i na podstawie czego rozwiązują śmiertelną zagadkę. Nagranie umieszczone na wyżej wspomnianej kasecie wideo w filmie różniło się od tego z książki - nie mam pojęcia, po co producenci filmu mieliby je zmieniać, ponieważ w oryginale było ono o wiele lepsze, dodatkowo w filmie trwało o wiele krócej.

To, co denerwowało mnie podczas lektury, to narracja, która była głównie nakierowana na Asakawę, jednak często ni stąd ni zowąd pojawiały się w cudzysłowach myśli innych bohaterów, co było dosyć chaotyczne. Poza tym zdania były bardzo krótkie, przez co miałam wrażenie, że czytam telegram, nie mogłam się skupić i dać się pochłonąć książce, co oczywiście było problemem w odbiorze.

"Ring" czyta się bardzo szybko, ma nieco ponad trzysta stron i jest lekki w odbiorze (choć miejscami straszy), dzięki czemu na chwilę oderwałam się od ogromnych tomiszczy. Polecam ją głównie fanom ekranizacji (zarówno japońskiej, jak i amerykańskiej), którzy są zaciekawieni tym, jak wyglądała oryginalna historia i jak to wszystko uknuł sobie Koji Suzuki. Oceniam tylko książkę - to na niej chciałam się skupić w tej recenzji.

8 komentarzy:

  1. Nawet nie wiedziałam, że ten film jest na podstawie książki. Kiedyś pewnie ją z ciekawości przeczytam, ale jak na razie mam co czytać. ;) Pamiętam, że film mi się podobał, ale już nic prawie z niego nie pamiętam. Będę musiała go sobie jednego wieczoru odświeżyć.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurczę, też nie miałam pojęcia, że istnieje książka, na podstawie której nakręcono filmy! Oglądałam wersję amerykańską i specjalnie rozczarowana nie byłam, ale ja łatwo zachwycam się horrorem, bo po prostu boję się naprawdę wszystkiego :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja czytałam ze 3 lata temu pierwszy raz, leży sobie na półeczce i nawet często do niej wracam, konkretnie do fragmentów, gdzie są wyjaśniane sceny z tego "zabójczego" filmu. I właśnie tego brakuje mi w filmie :)
    Co do filmów to wolę wersję japońską, ta amerykańska jest mocno średnia;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie miałam pojęcia, że film powstał na podstawie książki. Muszę jej poszukać i na pewno przeczytam. Lubię takie klimaty.

    OdpowiedzUsuń
  5. Megajra, Bezimienna - ja dowiedziałam się o książce przypadkowo i już po chwili zamówiłam ją w bibliotece :) Przeczytajcie, warto dla samego porównania z ekranizacjami.

    Futbolowa - książka nie starszy aż tak, ale sceny z kasety są lepsze niż w filmach. Nie wiem, czemu je streścili, wypadło to na niekorzyść obrazu, to na pewno. Przeczytaj! Jest w naszej uczelnianej bibliotece :)

    Cat Rock - zgadzam się z Tobą, sceny są świetnie opisane, tym bardziej odczucia osoby, która to ogląda. Mimo całej sympatii do azjatyckiego kina uważam, że jednak w tym wypadku amerykański remake wypadł lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Może być ciekawa :D Jeśli znajdę, chętnie sięgnę :)

    Pozdrawiam ciepło i zapraszam do mnie:

    papierowyazyl.blogspot.com

    PS Świetna recenzja!

    OdpowiedzUsuń
  7. Powiem szczerze, że filmu (ani japońskiego, ani amerykańskiego) jeszcze nie oglądałem, chociaż już parę razy miałem na to ochotę. Na temat literatury japońskiej nie miałem do niedawna wyrobionej opinii, jednakże sięgnąłem po wspaniały thriller/dramat psychologiczny/kryminał* "Prawdziwy świat" Natsuo Kirino i ta powieść naprawdę bardzo mi się spodobała.

    "Ring" zatem przeczytam, a dopiero potem obejrzę film. I również strasznie mnie denerwują niepotrzebne zmiany w filmach, a już zmiana płci głównego bohatera szczególnie - tak było m. in. w "Uwikłaniu", które mnie odstraszyło od obejrzenia ekranizacji.

    * niepotrzebne skreślić ;)

    OdpowiedzUsuń